W związku
ze zbliżającą się, marcową wyprawą w Tatry, podczas której jednym z celów jest
zdobycie Króla Tatr – Gerlacha, postanowiłem przybliżyć Wam naszą pierwszą,
nieudaną próbę.
Miała ona
miejsce w sierpniu ubiegłego roku. Nasz zespół (MU, TB i FP) zatrzymał się w
naszym ulubionym miejscu noclegowym w Małe Ciche. Po dotarciu na miejsce późnym
popołudniem, postanowiliśmy odpocząć na pobliskim stoku, podziwiając wspaniałe
widoki. Wtedy uzgodniliśmy, że na najwyższy szczyt Tatr ruszymy następnego
dnia.
Budziki,
zgodnie z naszym założeniem, rozdzwoniły się o 3:00 nad ranem. Jakieś pół
godziny później, po wypiciu szybkiej herbaty i zjedzeniu tostów, byliśmy gotowi
do wyjścia. Podróż do słowackiej miejscowości Wyżne Hagi zajęła nam około
godziny. Po szybkim desancie na parkingu, około godziny 4:30, ruszyliśmy w
stronę Batyżowieckiego Stawu. Pogoda nam dopisywała, a piękny poranek
zwiastował bezdeszczowy dzień. Po około 2 godzinach marszu wyraźną ścieżką
prowadzącą na początku przez las, a następnie przez kosodrzewinę, dochodzimy do
Batyżowieckiego Stawu. Robimy krótką przerwę, podziwiając otaczające nas masywy
górskie.
Nasz plan
zakładał wejście na Gerlach zachodnią ścianą, Batyżowieckim żlebem. Wedle naszej
wiedzy czas potrzebny na przejście tej dosyć łatwej trasy wynosi około 3
godzin. Od samego Batyżowieckiego Stawu poruszamy się po rumoszu skalnym,
towarzyszącym nam do samego żlebu. Jest to dość wyczerpujący fragment drogi,
ruchome skały, które wymagają dużego skupienia oraz dosyć duża stromizna
wyciskają z nas krople potu. Mimo tego poruszamy się sprawnie, tzn. ja staram się
nie zostawać mocno w tyle J. Mocno pilnujemy
czasu, ponieważ mamy świadomość, że nie jesteśmy w 100 % przygotowani na tą
wycieczkę i nie mam na myśli tu tylko przygotowania kondycyjnego. O ile sprzęt
i prowiant posiadamy, tyle nie spełniamy wymagań formalnych postawionych przez
TANAP (słowacki odpowiednik polskiego TPNu). Mianowicie w okresie letnim powinniśmy iść z
licencjonowany przewodnikiem górskim bądź poruszać się drogami o trudności przynajmniej II (w tym drogami wspinaczkowymi). Także cały
czas czujnie i żwawo pniemy się do góry. Dochodzimy do podstawy żlebu. Od tego
momentu podejście wymaga od czasu do czasu użycia rąk, ponieważ robi się całkiem
stromo. Po chwili (w żlebie poruszaliśmy się naprawdę szybko) docieramy do
sławnej batyżowieckiej próby. Jest to pionowy, około 10 metrowy próg skalny,
ubezpieczony w klamry i pręty. Położony jest on na wysokości około 2250 m
n.p.m. w, powiedziałbym, baaaardzo eksponowanym miejscu. Przejście jej
dostarcza nam niesamowitych emocji, ale idzie nam zaskakująco sprawnie. Jest to
jedna z większych trudności, które spotykamy na trasie. Zaczynamy dalsze
podejście, jak się za chwilę okaże, nie za długie. Jak wspomnieliśmy w zakładce
o zdobyty szczytach, tego dnia nasza przygoda ze zdobywaniem Gerlacha
zakończyła się na wysokości mniej więcej 2276 m n.p.m., czyli zaraz po pokonaniu
batyżowieckiej próby około godziny 8:40. Decyzja o przerwaniu wejścia i
powrocie była niezwykle szybka i jednogłośna. Mianowicie trasa, którą poruszaliśmy
się, jest popularną drogą zejściową ze szczytu dla grup prowadzonych przez przewodników
wysokogórskich. Tomek, z racji tego, że nas prowadził, pierwszy zobaczył
czteroosobową grupę schodzącą z grani w naszą stronę. Nie chcąc wdawać się w
dyskusje, postanowiliśmy zawrócić. Słabo byłoby nie wejść na szczyt, a dostać
pamiątkę z niego, w postaci kary finansowej, zwanej popularnie mandatem. Toteż w
nienajlepszych humorach, zaczęliśmy schodzić tą samą drogą. Nienajlepsze humory
to łagodne określenie tego, co wtedy czuliśmy, byliśmy po prostu wściekli. Nie wiem
ile zajęło nam zejście do Batyżowieckiego Stawu, na zegarek już nikt nie
patrzył. Spędziliśmy na stawem około 1,5 godziny odpoczywając i „pozdrawiając”
schodzące grupy. Słońce cudownie operowało na niebie, pogoda była cudowna, co
potęgowało naszą frustrację (widok ze szczytu był na pewno idealny). Wiedzieliśmy,
że tego dnia nie jesteśmy w stanie już nic zrobić, góra pokazała swoją
wyższość.
Podczas marcowej
wycieczki damy z siebie wszystko. Tym razem mamy wszelkie papiery i
legitymacje, sprzęt odpowiedni do zimowej wyprawy, a także poprawioną wydolność
organizmu. O ile pogoda nam na to pozwoli, w pełni legalnie, zdobędziemy Króla
Tatr. Do wyprawy zostały niecałe 2 tygodnie, nie możemy się już doczekać.
Góry nas
wzywają…
FP
Poniżej zamieszczam kilka fotek i linków do filmików z tej wyprawy
W związku z waszymi pytaniami dotyczącymi informacji o pierwszych zdobytych przez nas ośmiotysięcznikach chcielibyśmy przybliżyć wam całe zagadnienie. Prawie każdy wspinacz, który posiada już jakieś doświadczenie ale oczywiście i nie tylko, marzy o zdobyciu najwyższych szczytów na naszej planecie. Zaczyna się oczywiście od najwyższych szczytów w swoim kraju, kontynencie a kończy na koronie ziemi czyli na najwyższych szczytach poszczególnych kontynentów. Wielu badaczy a także wspinaczy oczywiście spiera się, które ze szczytów powinny się na niej znaleźć a sama dyskusja razem z argumentowaniem poszczególnych stron jest bardzo ciekawa i zażarta. Lista szczytów oczywiście obejmuje szczyty: Azji, Ameryki Południowej, Ameryki Północnej, Afryki, Europy, Australii oraz Anarktydy. Co do pierwszych 4 kontynentów nie ma żadnych wątpliwości jednak później zaczynają się schody. Europa to w zależności od źródła dwa różne pasma górskie czyli Alpy z Mount Blanc oraz Kaukaz i Elbrus. Australia to Góra Kościuszki i wyższa od niej o ponad 2000 m góra Puncak Jaya na terytorium Oceanii. Sam fakt, że udział w sporze bierze legendarny wspinacz Reinhold Messner budzi zainteresowanie. Według niego najwyższy jest szczyt położony na terytorium Oceanii, który zdecydowanie wymaga większych umiejętności wspinaczkowych. Wracając do tematu ale dalej przejeżdżając kolejne skrzyżowanie, po tym łatwiejszym zadaniu, przychodzi czas na wspinaczkę w Himalajach i zdobycie wszystkich najwyższych, 14 ośmiotysięczników, położonych w Himalajach (10) oraz Karakorum (4). Ze względu na ciężkie warunki oraz wszelkie przeciwności wszystkie te szczyty zostały zdobyte tylko przez 31 osób na świecie. Pierwszy z nich był oczywiście człowiek legenda czyli Messner. W wielu krajach miejscowi wspinacze przyznają własne kategorie. Dla przykłądu w Szkocji liczbą graniczną jest 3000 stóp a w Alpach jest to 4000 metrów. Nawiązując do naszych kochanych Tatr, taka lista została już sporządzona i w tym przypadku zaproponowano granicę 8000 stóp. Z uwzględnieniem wybitności góry (tzw. MDW), czyli takich, które wznoszą się na conajmniej 100 metrów nad przełęcz oddzielającą je od wierzchchołków wyższych od siebie wychodzi uwaga 14 szczytów (zupełnie jak w Himalajach). Wartością graniczną w metrach jest wysokość 2438,4 metra w związku z tym osatnim ośmiotysięcznikiem jest Pośrednia Grań (2440 m). Na tą listę nie załapał się niestety Mięguszowiecki Szczyt Wielki, któremu brakuje 1 stopy (2438 m = 7999 stóp). Oczywiście w związku z ruchami górotwórzymi obecnie może mamy już 15 a nawet więcej szczytów, które możemy zaliczyć do korony Tatr (geologiczne bzdurki). Nietrudno niestety zauważyć, że na liście nie ma ani jednej góry, która znajdowałaby się w Polsce. Polski wierzchołek Rysów, najwyższy szczyt Polski, oficjalnie nie jest zaliczany do najwyższych szczytów, ponieważ oficjalnie liczony jest wierzchołek środkowy czyli Słowacki (Rysy mają 3 wierzchołki). Nasz team zdobyciem wszystkich 14 szczytów nie jest specjalnie zainteresowany. W tym momencie mamy na koncie 4 z 14 szczytów, mamy zamiar jeszcze zdobyć Gerlach, Łomnicę, Lodowy Szczyt. Trzy najwyższe szczyty w kształcie korony będą wisienką na torcie. Poniżej lista wszystkich 14 szczytów. 1. Gierlach 2654 m 2 .Łomnica 2634 m 3. Lodowy Szczyt 2630 m 4. Durny Szczyt 2625 m 5. Wysoka 2560 m 6. Kieżmarski Szczyt 2558 m 7. Kończysta 2540 m 8. Baranie Rogi 2536 m 9. Rysy 2503 m 10. Krywań 2496 m 11. Staroleśny Szczyt 2492 m 12. Ganek 2465 m 13. Sławkowski Szczyt 2453 m 14. Pośrednia Grań 2440 m W tekście korzystałem z danych artykułu Pana Piotra G. Mielusa, "GÓRY", nr 3 (46), marzec 1998
16 lutego 2016
Wyprawa - Marzec 2016 !
Chcielibyśmy poinformować, że lista zdobytych szczytów oraz nasze plany zostały zaktualizowane. Szczyty zostały uzupełnione o wszelkie zdobycze w Tatrach wraz z wysokością do 2013 roku włącznie. Plany na razie obejmują dwa wyjazdy w tym roku z czego o pierwszym wypadzie możecie przeczytać nieco niżej. Jeżeli cokolwiek się zmieni na pewno was poinformujemy. Jedno jest pewne, kamera i jej operator już się rozgrzewają także na pewno będzie nowa porcja filmów!
Wszem i wobec, oficjalnie możemy ogłosić, że wyjazd w marcu na pewno dojdzie do skutku! Dzięki pozwoleniu wydanemu przez Kitka (Ania H., druga najważniejsza osoba w Państwie po ojcu T. i Jarosławie) wyjazd odbędzie się w terminie od 5 do 8 marca w związku z czym dostarczymy nową porcję zdjęć! Będziemy informować wszystkich czytelników na bieżąco, na pewno przygotujemy obszerną relację z naszego wyjazdu. Plany delikatnie się zmieniły, ale dalej mamy zamiar zdobyć Gerlach oraz Łomnicę i może coś na deser w postaci Koziego Wierchu lub Zadniego Kościelca. Mamy nadzieje, że pogoda nie zepsuje nam planów. Zatrzymamy się jak zwykle w malowniczej miejscowości Małe Ciche. Na pewno postaramy się zdobyć ponownie już Grań Małego Cichego (IV w skali taternickiej) oraz udamy się do "Tatrzańskiego Boru", wspaniałej regionalnej restauracji. Dodatkowo nie możemy doczekać się pysznej, świeżo wypiekanej pizzy nieopodal naszego ośrodka. Jeżeli ktoś chciałby poznać szczegóły, co do naszej kwatery, to oczywiście chętnie służymy telefonem bądź stroną internetową. Niestety większość pieniążków wydajemy na sprzęt oraz na KFC (ewentualnie MC, samo zdrowie) jadąc do Zakopanego także mieszkamy raczej w niedrogich ośrodkach. Oczywiście niedrogie pensjonatz nie oznaczają złych warunków. Poniżej piękne widoki jakie możemy podzwiać niedaleko naszego miejsca zamieszkania.
Jako, że wyjazd zbliża się wielkimi krokami to staramy się wszyscy ciężko pracować i nie odstawać kodycyjnie podczas wypraw. Skład drużyny to na pewno: Tomek Berezowski, Filip Praczyk oraz Mariusz Uzdowski. Dodatkowo czekamy jeszcze na potwierdzenie jednej osoby (niespodzianka i wielki powrót) i lista będzie zamknięta. Szykujemy już sprzęt i nie możemy się doczekać !!!
Jako, że jest to mój pierwszy wpis wypadałoby się przedstawić. Zatem jestem Filip i razem z kolegami tworzymy zespół trudniący się w trekkingu wysokogórskim z elementami wspinaczki.
Z racji tego, iż swoją pasją postanowiliśmy się w końcu podzielić z innymi (ten blog jest dla Was), chciałbym przedstawić Wam dzisiaj krótką relację z zeszłorocznej wyprawy w Tatry słowackie, a dokładnie z jednego dnia i wejścia na Wysoką.
Wyjazd miał miejsce na początku sierpnia 2015 roku. Razem z Mariuszem i Tomkiem zatrzymaliśmy się w bardzo uroczej miejscowości Małe Ciche. Gorące lato i prognozy zapowiadały świetną pogodę na cały (pięciodniowy) wyjazd. Nic nie zapowiadało załamania pogody, które nastąpiło przed południem w dniu, kiedy wybraliśmy się na Wysoką, ale tak jest właśnie w górach, szczegóły w dalszej relacji poniżej. Próbę zdobycia 5-go, co do wysokości, szczytu Tatr wyznaczyliśmy na trzeci dzień wyjazdu. Podekscytowanie towarzyszące nam wieczorem dnia poprzedniego sprawiło, że gdy o 3 nad ranem zadzwonił budzik wszyscy bez problemów wstaliśmy i po około 20 minutach byliśmy gotowi do wyjścia. Dojazd z Małe Ciche do miejscowości Szczyrbskie Jezioro zajęło nam około godziny. Po zostawieniu samochodu na parkingu wyruszamy szlakiem prowadzącym przez Dolinę Mięguszowiecką w stronę Popradzkiego Stawu. Około godziny 6 rano docieramy do schroniska nad Popradzkim Stawem (1494,3 m n.p.m.) i zarządzamy tam krótką przerwę. Po odpoczynku znad Popradzkiego Stawu odbijamy w odchodzącą na północny wschód Dolinę Złomisk. Idziemy wydeptaną, wyraźną ścieżką (pomimo tego iż obecnie nie prowadzi przez Dolinę Złomisk żaden znakowany szlak turystyczny, widać świeże odbicia podeszw butów) wzdłuż Zmarzłego Potoku. Po około godzinnym marszu docieramy do Zmarzłego Stawu Mięguszowieckiego (1925 m n.p.m.). Po chwili spędzonej na podziwianiu przepięknej doliny i zrobieniu pamiątkowych zdjęć kierujemy się na północ w Doliną Rumanową, aż do Rumanowych Stawów. Droga się zmienia, poruszamy się uważniej po wielkim rumowisku skalnym. Bloki skał rozmiarami przekraczają wielkość samochodu. Idąc dalej (około 45 minut) rumowisko zmniejsza się i po kolejnych 15 minutach ostrzejszego podejścia po ścieżce docieramy do Rumanowych Stawów (około 2122 m n.p.m.). Dochodzimy do miejsca, gdzie zakładamy kaski, ponieważ znad stawów zaczynamy podejście dość stromo nachylonym stożkiem piargowym, utworzonym u podnóża żlebu. Jest to dosyć męczący odcinek, ponieważ okruchy skalne są ruchome, luźne i łatwo obsuwają się spod nóg (w taternictwie takie piargi określane są jako ruchome piargi). Idziemy w pełnym skupieniu, uważając, aby nie prowadzić do niepotrzebnych i niekontrolowanych obsunięć okruchów skalnych (nie testujemy wytrzymałości kasków i nie zrzucamy na siebie kamieni J). Po pokonaniu stożka piargowego dochodzimy do wylotu żlebu, gdzie po znalezieniu półki skalnej jemy drugie śniadanie. Od tego momentu zaczyna się właściwa część wyprawy i cała zabawa. Po wypoczynku i zastrzyku energii zaczynamy wdrapywać się w bardzo stromym żlebie.
Wspinamy się stałym tempem coraz wyżej i wyżej. W pierwszym etapie wydaje się, że góra cały czas rośnie, przynajmniej ja nie widziałem końca tego żlebu i początku upragnionej grani. Tutaj nikt z nas nie odczuwał zmęczenia. Ciało pozostające w pełnym napięciu i skupieniu nie pozwalało na to. Dodatkowo power’a dawała nam buzująca w całym organizmie adrenalina. Żleb był niesamowity, wspinaczka, widoki, to skupienie i wykrzesanie z siebie tego jeszcze jednego kroku…dla takich chwil to właśnie robimy. I na końcu żlebu wisienka na torcie, płaska skała, stromo nachylona, ze sztucznymi ułatwieniami (klamry stalowe), a po jej przejściu zostaje półka, a raczej gzymsik skalny, również ubezpieczony podłużną klamrą. Dostarczył on wiele emocji ze względu na ekspozycję i przepaścistość.
Wychodzimy ze żlebu. Jesteśmy już bardzo blisko naszego celu. Podchodzimy jeszcze trochę do góry, wspinając się cały czas granią. I ni stąd ni zowąd zza skał wyłania się piękny krzyż, symbolizujący szczyt Wysokiej. I tak, około godziny 10:20 zdobywamy szczyt Wysokiej 2560 m n.p.m., bijąc tym samym nasz rekord wysokości. Żeby tradycji stało się zadość czynimy wspólne zdjęcie i otwieramy zwycięską puszkę CocaColi, która znika w ułamku sekund. Na szczycie towarzyszy nam jedynie dwóch słowackich wspinaczy, a na Rysach widzimy kilkadziesiąt osób. Bez tłoku i ścisku, odpoczywamy, napawamy się , cudownym widokiem, uwieczniamy oczywiście to wszystko robiąc zdjęcia, cieszymy się z naszej zdobyczy.
I w tym momencie docieramy do wspomnianego we wstępie załamania pogody… O chwili, kiedy to należy zbierać się do zejścia zadecydowało nagłe pojawienie się ciemnych, niestety burzowych, chmur nadciągających z południowego wschodu oraz wyraźnie usłyszany przez nas grzmot. Już wcześniej za drogę powrotną obraliśmy sobie częściowe zejście żlebem, którym wchodziliśmy, następnie odbicie i podejście na Przełączkę Pod Kogutkiem (około 2400 m n.p.m.). Dalej trawers południowo zachodniej ściany masywu i zejście do szerokiej przełęczy Waga (2337 m .n.p.m.). Dalej już dołączenie do szlaku prowadzącego na Rysy po stronie słowackiej i zejście, mijając przy tym Chatę pod Rysami (2250 m n.p.m.). Takie właśnie mieliśmy plany na już spokojne zejście po zdobyciu szczytu. Niestety pokonując wspomniany wcześniej gzymsik skalny, poczułem pierwszą krople deszczu na ręce. Postanowiliśmy jak najszybciej pokonać najtrudniejszy, bo najbardziej stromy fragment górny żlebu (ten ubezpieczony klamrami). Po jego pokonaniu zaczęło kropić. Minęliśmy się na tym odcinku z kilkoma osobami, którym szczerze odradzaliśmy dalsze wchodzenie oraz poinformowaliśmy o zbliżających się chmurach, których ze żlebu nie było widać. Na ich nieszczęście poszli dalej. Piszę tutaj o ich nieszczęściu, ponieważ obstawiamy, że potrzebowali oni pomocy. Wszystko wyjaśni się niebawem. Wracając do nas, ubrani w membranowe kurtki, zaczęliśmy wspinać się na Przełęcz pod Kogutkiem i nagle zaczęło się. Urwanie chmury z gradobiciem. Deszcz towarzyszył na prawie do samochodu, natomiast grad nie ustępował przez dobre kilkadziesiąt minut. Tak mi się wydaje, ponieważ czas przestał mieć znaczenie. Wzrost adrenaliny i pełne skupienie. Skały zrobiły się śliskie, uderzający grad również nie pomagał. Myślę, że gdyby nie kaski, nie bylibyśmy w stanie iść dalej (grad bił naprawdę mocno). Dodatkowo z wyższych partii masywu zaczęła spływać woda, która formowała coraz to większe potoki, które ciężko było pokonywać. Powiem tak, przy zejściu do Wagi atrakcji nam nie brakowało. Wysoka pożegnała nas w iście górskim stylu. Musisz być zawsze przygotowany na diametralną zmianę pogody. Oczywistym jest, że byliśmy cali przemoknięci, ponieważ woda wlewała nam się od góry do butów i na głowę. I w tym miejscu jeszcze jedna uwaga. Naprawdę warto zapinać suwaki w kieszeniach i mieć ze sobą (o ile plecak nie jest wyposażony w standardzie) osłonę przeciwdeszczową na plecak. My niestety tego nie dopilnowaliśmy (to już się więcej nie powtórzy J) czego efektem były 3 kompletnie zalane telefony komórkowe, które schowane były w plecaku. Mój na szczęście wyszedł z tej wyprawy bez szwanku, pomimo że schowany był w kieszeni kurtki na ramieniu. Niezłym pomysłem na dokumenty lub sprzęt elektroniczny jest pakowanie ich w worki strunowe. Wracając do relacji i tematu przemoknięcia: ludzi, których mijaliśmy wracając już szlakiem, ludzi „uciekających” z Rysów (bo tak to wyglądało), bez polarów, kurtek, okrytych foliami NRC, mega nieodpowiedzialne zachowanie. Trzeba zawsze mieć ze sobą odpowiednią odzież idąc w rejony wysokogórskie, niezależnie od tego, jak piękna i pewna jest prognoza pogody. Jak już się zapewne domyślacie nam udało się bezpiecznie zejść do Przełęczy Waga. I tutaj było wielkie UFFF….nastąpiło odprężenie… Adrenalina zeszła, nerwy odpuściły. Ze szczęścia, po zdobyciu szczytu Wysokiej i bezpiecznym zejściu w tak beznadziejnych warunkach, staliśmy dobre 15 minut i śmialiśmy się, był to moment wytchnienia, pewnej ulgi, że już po wszystkim (pomimo tego, że nie mieliśmy ani jednej suchej rzeczy na sobie). Mniej więcej w tym momencie usłyszeliśmy nadlatujący helikopter TOPRu, który zawisł w rejonie Wysokiej. Podejrzewamy, że to właśnie ta grupa, którą mijaliśmy potrzebowała pomocy (skały były naprawdę bardzo śliskie). Całej akcji nie widzieliśmy z miejsca, w którym wtedy byliśmy. Zejście i dojście do samochodu było już tylko formalnością. Odcinek ten pokonaliśmy w około 2.5, może 3 godziny, w większości slalomem omijając spacerowiczów. Pozostało zapłacić za parking, o ile pamiętam jakieś 6 euro i wrócić do Małe Ciche, gdzie przez resztę dnia świętowaliśmy naszą zdobycz.
Wysoka uważana jest za jeden z najpiękniejszych szczytów Tatr z cudowną panoramą, co mogę z czystym sumieniem potwierdzić. Wyprawa ta (razem z pogodą, która spłatała nam figla) dostarczyła nam niesamowitych emocji. Droga od Popradzkiego Stawu prowadzi przez przepiękną dolinę, jest urozmaicona, na każdym odcinku po prostu inna. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Dla takich wrażeń i niesamowitych przeżyć to właśnie robimy. Nasze ambicje stale rosną, ale o naszych planach na ten rok wkrótce napiszemy w oddzielnym poście.
Chciałbym w tym miejscu podziękować, za dostarczenie i przeżywanie tych emocji razem ze mną, Mariuszowi i Tomkowi. Bez Was bym tam zwyczajnie nie wszedł.
Filip Praczyk Poniżej zdjęcia z wyprawy...
Witamy serdecznie na naszej stronie !!!
Na początek prezentujemy film autorstwa Michała "Sadka", który brał udział w wyprawie w 2014 roku. Podczas wyjazdu zdobyliśmy dwa tatrzańskie 8-tysięczniki czyli Kieżmarski Szczyt oraz Kończystą. Poniżej filmik z wyjazdu podczas którego pogoda niestety niedopisała. Opis wyjazdu również pojawi się ponieważ tatrzańska pogoda jak zwykle zaskakuje. Na filmiku możemy zobaczyć Tomka Temrinatora, Mariusza "Manchester United", Mateusza "Pysiaka oraz Michała "Sadka" czyli operatora naszych dokonań.