Radość jaka panowała w sobotnie południe, po zdobyciu
giganta Karpat była niesamowita. Postanowiliśmy resztę dnia poświęcić na
odpoczynek i regenerację, ponieważ na niedzielne przedpołudnie, przed powrotem
do Warszawy, zaplanowaliśmy sobie skoczyć na Łomnicę. Tego nie wymyśliłby nawet
Krzysztof Kononowicz w swoich planach budowy dróg zimową porą. Tak kochani, na
Łomnicę, czyli drugi najwyższy szczyt Tatr, jedyne 2634 m npm. Wysokość jak na
nasze standardy bardzo wysoka, na nawet Europejskie dość niewielka. Dla nas
jednak była to świetna wyprawa, zdaniem wielu nawet o wiele ciekawsza niż ta na
Gerlach.
Łomnica jest bardzo specyficzną górą, oferującą niespotykane
chyba nigdzie indziej w Tatrach Wysokich możliwości usługi. Albowiem na szczyt
możemy wjechać kolejką linową za jedyne, hmmm, kilkadziesiąt euro. Sam szczyt
został zagospodarowany również nietypowo. Nie spotkamy tam charakterystycznego
już krzyża czy skrzynki z zeszytem, w którym możemy się wpisać. Przywita nas
raczej kelner w garniturze i zaprosi do restauracji na kieliszek wina. W
ofercie jest również nocleg dla kilku osób z szampanem a spać możemy w
apartamencie. Wokół budynku jest taras widokowy, kilka stolików i ławek oraz
kawałek wystającego metalowego pomostu. Osobiście nam to nie odpowiadało.
Gryzie się to z naturą, z surowością gór, z krajobrazem. Oczywiście jest to
opcja dla grupy ludzi, która nie dałaby rady zdobyć tego pięknego szczytu o
własnych siła. Czasami sami korzystamy z wyciągów i kolejek np. gdy śpieszymy
się na dłuższą wycieczkę i wydajemy ostatnie pieniądze na kolejkę na Kasprowy Wierch.
Wracając do wątku głównego..
Kończąc Whisky Single Malt w naszej głowie zakiełkował
pewien pomysł, którego nie udało się zrealizować w marcu. Wstajemy rano i zdobywamy
jeszcze jedną górę. Niestety na Lodowy było trochę daleko a prawie wszyscy (bez
Marcina) musieliśmy zjawić się w pracy w poniedziałek. Uznaliśmy, że sposób light
& fast to będzie odpowiednia metoda na podejście Łomnicy. W Tatrzańskiej
Łomnicy stawiliśmy się jeszcze przed 8:00 rano, wjechaliśmy jak najszybciej na
Łomnickie Pleso, aby wyruszyć pierwszą kolejką na Łomnicke sedlo. Tak, dobrze przeczytaliście,
kolejką, nie pomyliliście się J
Zdecydowaliśmy się na wjazd na przełęcz na wysokość 2190 m npm. Trzy argumenty,
które były decydujące: czas, tego samego dnia wracaliśmy do Warszawy, po drugie
trudny poprzedni dzień i wymagające podejście pod króla Tatr i Karpat oraz w
końcu po trzecie, bardzo nudne, długie podejście nieoferujące żadnych
przyjemności pod Łomnicę. W marcu mieliśmy przyjemność podchodzenia na Skalnate
Pleso (po tym jak zaczęło fukać) i kolejki przestały działać. Jednogłośnie
zdecydowaliśmy, że drugi raz nie piszemy się na to.
Po około 40 minutach byliśmy na Łomnickiej Przełęczy,
ponieważ musieliśmy się 2 razy przesiadać. Od przełęczy ruszamy granią, dobrze
widoczną wydeptaną ścieżką. Dosyć łatwe, monotonne podejście zakosami
omijającymi większe skałki. Kilkadziesiąt minut później docieramy do miejsca, w
którym droga się urywa, a przed nami wyłania się nieduży żlebik, w którym nadal
zalegał śnieg. Z pomocą czekanów trawersujemy żleb. Śnieg jest przyjemny, mokry,
przez co czujemy się bezpiecznie, stawiamy pewne kroki. Za żlebem idziemy
chwilkę rumowiskiem skalnym, pokonujemy kolejny żleb, tym razem podchodzimy nim
do góry. Towarzyszy nam cały czas śnieg. Żleb się skończył, zaczynamy się
wspinać. Jest troszkę nieprzyjemnie. Pogoda jest kiepska, troszkę pokapało w
nocy, idziemy cały czas w chmurach, widoczność jest ograniczona, nie widać nic.
To wszystko sprawiło, że skały są mokre i każdy krok wymaga pełnego skupienia.
Na szczęście po chwili naszym oczom ukazały się łańcuchy. Pomagają nam one
bardzo w wspinaczce i towarzyszyły nam do samego szczytu. Po drodze minęliśmy
również małą drabinkę. Tutaj mała uwaga i ostrzeżenie. Na Łomnicę nie prowadzi
żaden szlak, tzn. kiedyś oczywiście był, ale został zamknięty (jak wszystko na
Słowacji). Przez to wszelkie żelastwo jest albo demontowane, a na pewno już
nikt go nie konserwuje. Mieliśmy okazję sprawdzić ten stan rzeczy, a mianowicie
jeden z łańcuchów, jego mocowanie, było w kiepskim stanie i jak się okazało w
ogóle nie było przymocowane do skały. Także jeśli widzicie wszelkie pomoce, w
postaci łańcuchów, klamer, drabinek, nie ufajcie im bezgranicznie, a tym
bardziej w miejscach starych, zamkniętych już szlaków. Wracając do naszego
wejścia to było zupełnie inne niż na Gerlachu. I znowu to wspaniałe uczucie,
wszechobecna adrenalina, skupienie. Tylko my i skała, człowiek i natura oraz
najlepsza natura czyli zdobycie szczytu i stanięcie na samym czubku góry.
Zbliżając się do szczytu, widzieliśmy na tarasach ludzi, którzy zdążyli wjechać
już pierwszą kolejką. Wywołaliśmy niemałe poruszenie i praktycznie wszyscy na
szczycie robili nam zdjęcia. Mieliśmy swoje 5 minut i prawie rozdawaliśmy autografy,
ludzie podchodzili do nas, zagadywali, robili zdjęcia oraz pytali jak się tutaj
dostaliśmy. Dla nich wyglądaliśmy jak kosmici w kaskach, uprzężach ze szpejem i
z czekanami w rękach. Niekiedy turyści byli w czapeczkach, japonkach i krótkich
spodenkach. Bardzo miłe zwieńczenie i finał naszego podejścia. Na szczyt
dotarliśmy po niecałych 2 godzinach spokojnego podejścia, byliśmy zaraz po 11.
Tam chwila oddechu, naładowaliśmy baterie, uwieczniliśmy zdobycz kilkoma
zdjęciami i zwiedziliśmy wspomnianą już restaurację. Dodatkowo byliśmy
podglądani przez nasze ukochane czyli Olę, Ulę oraz Anię z kamerki internetowej
i mamy nawet jakieś zdjęcie. Niestety nie mieliśmy widoków, tego dnia pogoda
nas nie rozpieszczała, cała Łomnica oraz Tatry schowane były za chmurami.
Zejście było już tylko formalnością, ale robiliśmy to bardzo
uważnie i zostaliśmy skoncentrowani aż do końca. Zajęło o wiele mniej czasu niż
wejście i było łatwiej ponieważ droga była nam już znana. Fragment z łańcuchami
dał nam trochę potrzebnej adrenaliny. Raz czy dwa musieliśmy się trochę wrócić
ponieważ zeszliśmy trochę za nisko i było nieciekawie. Ogólnie wycieczka była
wspaniała i wreszcie do naszej rajskiej miejscowości mogliśmy wrócić jako
zwycięzcy. Pytająca Gaździna po naszym powrocie trochę jakby niedowierzała
naszych zdobyczy w ten weekend. Po godzinie 15:30 byliśmy gotowi do odlotu i
rozpoczynaliśmy z tabletem przygodę polskiej reprezentacji na Euro 2016 we
Francji. Oczywiście niezbędne postoje w MC pomogły nam przetrwać tą bardzo
komfortową oczywiście podróż w Skodzie Octavia 1.9 tdi. Poniżej kilka zdjęć z wyprawy.
Już w czwartek przedstawimy nasze plany na najbliższe
tygodnie a znowu będzie się działo. Tym razem bardziej wakacyjnie oraz spokojnie
i rodzinnie. W przyszłym tygodniu dodatkowo pojawi się film ze zdoobycia Łomnicy, na którym bardzo dokładnie widać skalę trudności oraz całe wejście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zapraszamy do komentowania !