28 września 2016

Nie tylko Tatry i dybanie !

   W niniejszym poście jak to czasami u nas bywa, będzie tylko spowiedź, niebywałe opowieści oraz dybanie górskie od Mariusza. Może nawet jakieś ciekawostki i w związku z tym oddajemy was w jego ręce!
   Jako, że moja praca daje mi dość duże możliwości do podróżowania po naszym pięknym kraju podczas trwającej już „dobrej zmiany”, staram się ją wykorzystywać w pełni. Oczywiście nie zawsze jest czas oraz chęci ponieważ praca bywa czasami męcząca a pogoda często nie zachęca. W związku z tym, że naszą pasją są góry, gdy tylko mogę poszukuje jakiegoś szczytu do zdybania w pobliżu mojego tymczasowego miejsca zamieszkania.
   Tym sposobem moją delegacyjną przygodę rozpocząłem przebywając w pobliżu Kędzierzyna-Koźla (K-K). Razem z koleżanką zatrzymaliśmy się tam w związku z prowadzonymi przez nasza firmę pracami geologicznymi. Zaciekawiona moja propozycją dybania, rozpoczęliśmy poszukiwania czegoś ciekawego dookoła. Naszą pierwszą ofiarą była góra związana bezpośrednio z naszą pracą. Góra Świętej Anny bo o niej mowa to najwyższe wzniesienia grzbietu Chełma na Wyżynie Śląskiej. Wysokość nie powala ponieważ jest to jedynie 408 m npm jednak nie wysokość jest tutaj najważniejsza. W przeszłości znajdywały się tutaj kamieniołomy nefelinitu oraz wapienia. Dodatkowo samo wzgórze jest związane z trzeciorzędowym wulkanizmem i jest to jeden z nieczynnych i wygasłych już wulkanów, które znajdują się w Polsce. Sam stożek jest już zerodowany jednak jest to bardzo ciekawe miejsce dla ludzi, których interesują się geologię ale i nie tylko. Sama góra jest obecnie rezerwatem a w jej obrębie znajduje się geopark w związku z cennymi geostanowiskami oraz ze względu na unikatowe walory geologiczne. Na miejscu znajdziemy przejawy metamorfizmu, deformacje, uskoki, zapadliska i formy krasowe. Góra jest doskonale widoczna z daleka i jest wspaniałym punktem widokowym. Poniżej kilka zdjęć.



 
   Druga góra to również wizyta w okolicy K-K. Oprócz przejadania się w miejscowych restauracjach oraz nadużywania Mc Flurry, tym razem z koleżanką wybraliśmy się na koniec świata i w pobliże naszej granicy. W poszukiwaniu owej góry czyli Biskupiej Kopy o wysokości 890 m npm, najwyższego szczytu Gór Opawskich (w naszym kraju) przebadałem literaturę i ustaliłem, że około 30-40 minut to dobre wyliczenie. Udaliśmy się pod podnóże góry a podczas jazdy autem droga stawała się coraz węższa i zdołaliśmy dostać się do końcowego parkingu. Dalej konsternacja, ponieważ na tablicy widnieje czas 2 h na mój wymarzony szczyt. Koleżanka właśnie zaczyna opowiadać, że robi się głodna (co oznaczało nigdzie nie idziemy głąbie bo nawet czasu wejścia nie umiesz sprawdzić) i dybanko było niepewne. Jako, że łatwo się  nie poddaje postanowiłem poszukać innej drogi. Szybka wizyta w google i z czeskiej strony wejście zajmuje około 30 minut. Szybka przeprawa do naszych południowych sąsiadów i zaraz po tym delektowaliśmy się prawie żadnym widokiem z góry, ponieważ góra jest bardzo zalesiona. Widoki są głównie na stronę czeską jednak polecamy wejście ponieważ jest bardzo przyjemne. Ciekawsza jest sama droga asfaltowa, która jest bardzo podobna do tatrzańskich serpentyn. Góra zbudowana jest z dewońskich skał- fylitów, czyli drobnoziarnistych łupków krystalicznych. Są to skały metamorficzne i są bardzo charakterystyczne dla Sudetów. Dodatkowo na samej górze znajduje się wieża widokowa o wysokości około 18 m oraz niedaleko schronisko PTTK. Na wieżę jednak nie wchodziliśmy ponieważ byliśmy już wtedy bez picia oraz nieziemsko głodni. Dodam, że podróż do samej góry trwała ponad godzinę w jedną stronę. Wejście, zwiedzanie i zejście zajęło nam 58 minut, dystans 3,66 km. Link do aktywności w której znajdują się również zdjęcia- zdjęcia z Biskupiej Kopy . Poniżej widok z podejścia.
 
   Kolejne góry to bardzo aktywne trzy dni w moim kalendarzu. Moja delegacja związana była z wyjazdem do Wrocławia a później już wizyta w Bolesławcu i Legnicy spowodowana audytami środowiskowymi. W przerwach pomiędzy lokalizacjami i audytami wpadłem na pomysł szybkiego zwiedzania. Szybkie wyliczenia za pomocą googla i okazało się, że mam około 2,5 – 3 godzin wolnego w środku dnia. Mapa oraz wcześniejsze rozpoznanie wykazało, że nie byłem jeszcze na Ślęży. Najwyższy szczyt Przedgórza Sudeckiego wznoszący się na wysokość 717 m npm. Ślęża to piękna góra i imponująca wysokość względna, około 500m oraz kolejne ciekawe miejsce dla geologa. Góra zbudowana jest z granitów i gabra. Co więcej skały z których jest zbudowana to pozostałość dna oceanicznego, dokładniej skorupy oceanicznej (obecnie na lądzie) co nazywane jest ofiolitem. Wiek skał datowany jest na przełom dewonu i karbonu czyli na czas orogenezy waryscyjskiej. Dodatkowo w okolicy znajduje się intruzja granitowa datowana na późny karbon, która obecnie buduje masyw Strzegomia i Sobótki. Zdania co do powstania góry były długo podzielone oraz wiązano ją również z wulkanizmem, głównie ze względu na jej wygląd. Obecnie uważa się, że do uformowania doszło w neogenie poprzez wyniesienie w wyniku ruchów tektonicznych. Od lat 50 ubiegłego stulecia góra jest rezerwatem krajobrazowo-geologicznym i historycznym. Wystarczy tego off-topu i tych geologicznych bzdetów bo najważniejsze jest dybanie. Google pokazało najszybszą trasę w postaci 1 h i dla mnie było to wystarczające. Odziałem się na parkingu na przełęczy Tąpadła w wygodniejsze ubranie i ruszyłem do góry. Droga jest oczywiście bardzo łatwa więc nie zatrzymywałem się w ogóle i dotarłem na szczyt po 32 minutach. Przed zejściem wpadłem jeszcze na odnowioną wieżę widokową, która robi wrażenie. Żeby nie było nudno to zejście trwało trochę szybciej ponieważ moje buty zaczęły mnie obcierać gdy szedłem. W związku z tym musiałem biec…oczywiście powoli i zajęło to 22 minuty. Dalej link do aktywności, w której znajdziecie też zdjęcia- zdjęcia ze Ślęży.

   Tego dnia było mi mało i po skończonym audycie kierowałem się w kierunku Bolesławca. Ponownie zaczęły się piękne widoki i zjechałem z autostrady. Wjeżdżając na drogę w kierunku Lwówka Śląskiego powitała mnie wspaniała tablica informująca mnie, że wjeżdżam w krainę wygasłych wulkanów. Więcej nie rozmyślając wpisałem w google wygasły wulkan i już kierowałem się uzyskanymi wskazówkami. Tym razem na mój celownik wybrałem Ostrzyce Proboszczowicką. Szczyt ten znajduje się na Pogórzu Kaczawskim i ma wysokość to 501 m npm. Wybitność może nie jest zbyt duża jednak szczyt z daleka mocno się wyróżnia, stąd jego nazwa. Jest to wulkaniczne wzniesienie o dość stromych zboczach i wyraźnym wierzchołkiem. Samo wzniesienie ma zróżnicowaną budowę i zbudowane jest z mioceńskich wulkanitów, bazaltów, bazanitu. Jest to część rdzenia dawnego wulkanu tarczowego o lawie zasadowej. Skały są bardzo ciemne a nawet prawie czarne. Na samym szczycie znajdują się niewielkie skałki. Szczytowe partie tej góry to rezerwat z chronionym bazaltowym gołoborzem i stanowi znakomity punkt obserwacyjny. Dłużej nie czekając zaparkowałem auto przy drodze i ruszyłem do góry. Niestety obtarcia były znaczne więc czasami podbiegałem. Po osiągnięciu wierzchołka już zbiegłem do samego dołu gdyż tylko wtedy nie bolało. Trasa dość szybka i google ponownie pokazało ponad 45 minut do góry. W związku z tym, że jakoś nie ufałem mojemu miejscu parkingowemu trochę przyspieszyłem i w dwie strony wyszło 27 minut. Dalej kilka zdjęć oraz link do aktywności, w której znajdziecie też kilka zdjęć z wejścia na szczyt- zdjęcia z Ostrzycy.