23 lipca 2017

Świńskie przypowieści

W związku z sytuacją polityczną w naszym kraju spróbujemy trochę rozluźnić sytuację i opiszemy walkę na śmierć i życie (a głównie o puszkę Coca Coli), która miała miejsce w naszych ukochanych Tatrach 3 maja. Film z wycieczki - Wejście na Świnicę, Filmik z zegarka oraz Wycieczka w liczbach. Nasza przygodę rozpoczęła się na słonecznym Mokotowie o godzinie 1:30…

Zmierzając do samochodu marki Skoda (Chcieliśmy wziąć KIA ale to Skoda jest bardziej komfortowa dla 2 osób) wiedzieliśmy, że to nie będzie magiczny wyjazd. Osłabieni, ponieważ Marcino oraz Terminator byli niedostępni więc postanowiliśmy spróbować ataku pomimo znowu nieciekawych prognoz pogody. Podróż minęła bardzo szybko i o godzinie 7:00 meldujemy się w Zakopanem. Podczas szybkiego przepakowania do mniejszych plecaków oraz zmiany ubioru i butów na coś bardziej odpowiedniego towarzyszy nam „Pan Kierownik zakopiański”. Kierownik ów miał bardzo dużą wiedze na temat geografii Polski oraz wspinania. Upewnił nas w przekonaniu, że miasto Bytom położone jest na Śląsku, lecz najbardziej zaintrygowało nas jego spostrzegawcze spojrzenie podczas przeglądania bagażnika Skody. Dostrzegł on linę, którą zamierzaliśmy zabrać i właśnie w tamtym momencie była pakowana. Kierownik przemówił więc do nas raz jeszcze, delikatnie ochrypłym i charakterystycznym dla rockowego wokalisty raczej przepitym Amareną głosem (pyszne smakowe wino z dyskontu) – „Osobiście znałem Kukuczkę”. W owym momencie rozgrzewka zastałych przez podróż mięśni w naszych ciałach była zbędna, a nasz śmiech towarzyszył całemu parkingowi przy rondzie Kuźnickim. Kierownik nie zdążył nawet zapytać czy mamy drobne na browarka tak jak czynił to przy poprzednich samochodach, po prostu zrezygnował (wcześniej podchodził do narciarzy, sezon trwał w najlepsze).

Poczyniliśmy szybkie kalkulacje i obliczyliśmy, że lepiej jak skoczymy kolejką ponieważ w tym roku jeszcze nie jechaliśmy a mogli coś usprawnić oraz w związku z zapowiadanym późniejszym pogorszeniem pogody. Rychło ruszyliśmy do góry i już staliśmy w kolejce do kolejki. O 8:45 meldujemy się na górze (dachu świata wg. niektórych źródeł) pozostawiając niezmiernie ciekawe rozmowy już za sobą. Pogoda jest piękna jednak na horyzoncie pojawiają się już niecne chmury! W górnej stacji kolejki w związku z temperaturą powietrza ubieramy od razu co trzeba i ruszamy ostro do góry. Śniegu jest bardzo dużo, w związku z tym co chwilę się zapadamy. Idzie się dość ciężko. Po 95 minutach meldujemy się na Wierzchołku Taternickim, jesteśmy sami. W oddali widzimy przewodnika, który wprowadza swojego klienta granią na szczyt Świnicy. My prowadzimy jeszcze krótką dyskusje kto wygra wybory  i szykujemy się do dalszego ataku. Rozmowa nie idzie nam najlepiej i uznajemy, że mijanka będzie „ciekawa” więc czekamy aż przewodnik wróci na Wierzchołek.  Zajmuje to trochę czasu a pogoda nie jest już przyjemna.

Po ponad 30 minutach nadchodzi nasza kolej. Ruszamy do boju po czym okazuje się, że sama grań tylko strasznie wygląda. Są fajne momenty gdzie mamy dookoła dość dużo „powietrza” i niekiedy jest lufa. Podoba nam się to i nawet mieliśmy możliwość dosiadać konia (więcej na filmie). Nie robimy ani jednej przerwy i na szczycie Świnicy meldujemy się po około 15 minutach. Robimy krótki popas ale ze względu na pogodę szybkie „selfiacze”, puszeczka i lecimy do dołu. Wcześniejszy plan uwzględniał jeszcze wycieczkę na Zawrat jednak pogoda skutecznie nas zniechęciła. Uznaliśmy, że zejdziemy inną, zwyczajną drogą z tego szczytu. Dokonaliśmy kilku usprawnień przez co podróż jest szybka i przyjemna. Przechodzimy szybko przez Świnicki Przechód i kierujemy się w stronę Wrótek. Mariusz znajduje jednak szybszą drogę i w ogóle omijamy słynne przejście przez Wrota, chyba nie do przejścia latem. Śniegu jest bardzo dużo więc czujemy się frywolnie. Przy żlebie Blatona ze względu na jego nieciekawą historię idziemy odrobinę uważniej niż w innych miejscach. Przechodzimy całość bez żadnych „obawień” i po tym miejscu podążamy sprawnie na Świnicką Przełęcz.

Od przełęczy dalej szlakiem na dach świata to raczej przyjemny spacer a nie górska wyprawa. Mijamy kompletnie nieprzygotowanych ludzi na jakikolwiek śnieg i po 4 godzinach i 4 minutach docieramy ponownie do Kasprowego. Po całej wycieczce więcej w nas złości niż zadowolenia ale pogody jak zwykle się nie wybiera. Podróż z Zakopanego do Małego Cichego to przyjemność a najbardziej nie możemy się doczekać pizzy „Andreo”. Podczas pizzy planujemy kolejny dzień jednak wiemy, że nie będzie łatwo i przyjemnie…

Po wycieczce wybieramy się jeszcze na krótki spacer na halę w Małym Cichym, pogoda jest oczywiście znakomita. Poniżej zdjęcia z wycieczki.