29 marca 2016

Czy wiesz, że czyli wtorek to prawie poniedziałek

   Niestety w związku ze świętami Wielkiej Nocy a także zawirowaniami czasoprzestrzeni spowodowanymi upadkiem chusty na podłogę przepraszamy za opóźnienie ale teraz już zgodnie z obietnicą, która została przypieczętowana krwią jak nakazuje pradawny rytuał przedstawiamy kolejne ciekawostki. Tak, nie będzie to jedna lecz dwie a nawet trzy jakże bardzo ciekawe informacje, które na pewno wzbogacą wasze życie.
   Czy wiesz, że chcąc oszczędzić i chronić swoje stawy, zwłaszcza te znajdujące się w kolanach, zaleca się schodzienie z gór tzw. metodą "dupozjazdów". Metoda polecana jest przez same znakomitości w naszej grupie w tym lekarzy (Ania oraz Asia czyli nasze grupowe szamanki). Legenda mówi, że polecają ją również inni lekarze i farmaceuci. Metoda zalecana jest szczególnie zimą przy bardzo dobrej sytuacji lawinowej czyli najlepiej do 1 stopnia lawinowego jednak w przypadku stabilnej pokrywy przy dobrych umiejętnościach oceny zagrożenia również i przy 2 stopniu co zostało udowodnione w tym roku i w poprzednich latach. Zjazd zalecany jest przeważnie zimą jednak nie widzimy przeszkód do wykonania zjazdów również latem (metoda dla prawdziwych twardzieli, którzy zdarzają się w Tatrach). 


   Czy wiesz, że nasza grupa wysokogórska uniknęła dzisiaj śmierci lub poważnych obrażeń (A dokładniej w niedziele) !!! W ubiegłą niedzielę świąteczną pod Gerlachem, z Batyżowieckiego Żlebu zeszła lawina ! Ratownicy HZS ( Słowacki odpowiednik TOPR) przeszukiwali lawinisko z psami lawinowymi. Ratownicy uprzednio uzyskali informację o możliwym przysypaniu dwóch osób. Na szczęście wszystko zaończyło się pomyślnie a cała sytuacja była nieporozumieniem i błędem w komunikacji. 



   Po tylu dniach od naszej wizyty w ukochanych Tatrach zagrożenie lawinowe jest nadal umiarkowane. Niby to tylko drugi stopień, zawsze jest jeszcze 3,4 i 5 (wtedy lecą pod górę) ale zawsze jest to stopień ZAGROŻENIA lawinowego. Trzeba sobie z tego zdawać sprawę i po tych 21 dniach, które mamy za sobą, nie żałujemy decyzji o zrezygnowaniu z ataku szczytowego. W żlebie było naprawdę dużo śniegu i wszystko mogło się wydarzyć. Ostatnia mądrość to:
   Czy wiesz, że w górach najważniejszy jest rozsądek? Tylko dzięki niemu możemy naprawdę uniknąć wypadku a także niepotrzebnych zdarzeń! Pamiętajcie o tym ! Z pogodą nie wygramy i jeżeli widzicie to co poniżej, na pewno zaczynajcie schodzić. 


21 marca 2016

Poniedziałkowe nowości czyli Czy wiesz, że ...

   Już jutro, prawie z samego rana będzie dostępny filmik z zamachu jakiego dokonywaliśmy na Gerlach w poniedziałek 7 marca. Spowodowane jest to położeniem głównego serwera naszej grupy, który znajduje się na warszawskim Mokotowie (jest dość kapryśny). Początkowy czas uploadowania filmu wynosił zaledwie 160 minut. Po kilku minutach, zgodnie z logiką, objawił się w postaci 232 minut co wzbudziło przeogromną aprobatę i zadowolenie konferujących- Mariusza i Filipa. Co gdyby to połączenia z internetem wykorzystać chustę? Przy następnym filmie na pewno to zrobimy!
   Niestety jak pech to pech i podczas schodzenia na najciekawszym fragmencie trasy Mariusza a raczej kamerę zaatakował śnieg. Miejscami niewiele widać ale musicie nam wybaczyć. Dodatkowo wodoszczelna obudowa w związku z wysokością i odrobiną wilgoci trochę zaparowała co łącznie z dość dużą ilością śniegu nie pomogło w nagrywaniu filmu. Dodatkowo zakurzenie przekraczało wszelkie możliwe normy unijne! 
   Zupełnie inaczej wyglądałoby to w przypadku umieszczenia kamery w chuście. Ten poręczny, niewielki a do tego lekki atrybut, który powinien posiadać każdy wspinacz niestety nie został wykorzystany w tym przypadku. Dodatkowo nie przyciąga kurzu! Nagana należy się operatorowi kamery, który jeszcze nie poznał wszystkich zalet tego niebywałego sprzętu (i pewnie nie pozna).  
   W związku z przerwa wyprawową uznaliśmy, że najwyższa pora na wprowadzenie pewnej nowości na naszej stronie. Co kilka dni (postaramy się) będziemy prezentować najróżniejsze ciekawostki ze świata, głównie związane z górami ale i nie tylko. No dobrze, prawie tylko o górach, ponieważ na niczym więcej się nie znamy. Na najbliższe tygodnie przewidujemy jeszcze relację z wejścia na Mięguszowiecki Szczyt Czarny i Przełęcz pod Chłopkiem oraz z przejścia bardzo ciekawej trasy w Tatrach słowackich. Z tej ostatniej będzie jeszcze film. 
   W delikatnym nawiązaniu do tej ostatniej wycieczki, przedstawiamy pierwszą ciekawostkę i tym samym rozpoczynamy nasz ambitny plan. 

Czy wiesz, że ... 30 sierpnia 2015 roku, Pachoł (tzw. Pachol'a) czyli praktycznie jedna z najwyższych gór o nawie Pachoł w Tatrach (i na świecie) został zdobyty po raz pierwszy tego dnia po 10:30 w warunkach letnich przez Anię i Asię. Nikt inny z naszej grupy nie dotarł na wierzchołek tego niebezpiecznego szczytu jakim jest Pachoł. Samo pochodzenie nazwy szczytu jak i szczegóły z jego zdobycia są nieznane i są owiane mroczną tajemnicą. Wysokość szczytu została określona na 2167 m npm. Widok ze szczytu jest jednym z ładniejszych w Tatrach Zachodnich i dostarcza wielu wrażeń. Poniżej Pachoł widoczny z Banikowskiej Przełęczy 2040 m npm.   

15 marca 2016

Gierlach czyli zamachu część druga

   Przygotowaniom na kolejną próbę zdobycia najwyższego szczytu Karpat, tego jakże szlachetnego dnia nie było końca. Począwszy od zapisania się do klubu wysokogórskiego KW Warszawa, przejściu oficjalnego szkolenia na ściance, asekuracji  i wiązaniu węzłów oraz po aktywnym wspinaniu na co tygodniowych wtorkowych spotkaniach klubu pozwalało nam sądzić, że najgorsze mamy już za sobą. Filmik z wyprawy pojawi się jeszcze w tym tygodniu.
   Na marcowy wyjazd byliśmy przygotowani jak nigdy wcześniej. Zbrojenie w postaci zakupu sprzętu począwszy od raków, czekana (nie każdy z drużyny posiadał taki sprzęt) po linę, karabinki i na ekspresach kończąc trwało od końca 2015 roku. Przygotowanie na ten wyjazd objęło również nasz pojazd klubowy, który należy do Filipa czyli Skodę Octavię 3.0 TDI super turbo, intercooler booster. Filip zadbał żebyśmy bezpiecznie dojechali na miejsce i oprócz zawieszenia i karoserii wymienił prawie wszystko.
   Po „Fukaniu”  5 marca, i fatalnych warunkach związanych z nadejściem halnego w Tatrach byliśmy trochę podłamani. W głowie krążyły najróżniejsze czarne myśli w tym żeby oddać Meindle oraz linę do sklepu ale szybko je odrzuciliśmy. W niedzielę postanowiliśmy zrobić popas w Zakopanem połączony z uzupełnieniem cukru we krwi (tradycja to tradycja, trzeba podtrzymać). Po spacerze i zakupie upominków na Krupówkach, ukazały nam się Tatry.



  





  









Zaskoczeni i podbudowani tym faktem zaczęliśmy planować i mieliśmy w głowię kilka pomysłów. Pozytywnie naładowani dotarliśmy do Małego Cichego i zakupiliśmy eliksir na poprawę oceny warunków górskich. Mariusz co 30 minut informował każdego jakie są warunki w górach, w szczególności jaki jest stopień zagrożenia lawinowego. Na bieżąco z każdym łykiem wspaniałej substancji płynnej analizowaliśmy sytuację. Zabawom i sprawdzaniu pogody nie było końca, zacnie się przy tym bawiliśmy. Na każdym portalu, stronie i wiadomościach pogoda wyglądała inaczej. W skrajności bo od 5 godzin nasłonecznienia po skrajność czyli całodniowe opady śniegu. Po godzinie 21 padło hasło- Idziemy! Przystąpiliśmy do pakowania  oraz ograniczenia wagi naszych plecaków. Na „fukającej” wycieczce mieliśmy za dużo rzeczy w związku z tym ograniczyliśmy sprzęt i ubrania do minimum. Czekał nas bardzo krótki sen ale podekscytowanie zrobiło swoje.
   Pobudka nastąpiła o godzinie 3:20 ponieważ budzik Filipa go nie lubi i z 20 minutowym opóźnieniem wstajemy. Szybka zupka błyskawiczna i jakieś kanapeczki ponieważ nie było czasu na dogadzanie sobie od samego rana. Z pokoju wyszliśmy około 4:15 chyba nikogo nie budząc. Podróż do Wyżnych Hag, które leżą dokładnie po drugiej stronie Tatr trwa zazwyczaj około 60 minut. Tym razem z powodu nisko zawieszonych chmur jedziemy ponad 90 minut. W związku z nisko zawieszonymi chmurami, Filip co chwilę zwalnia i operuje światłami przeciwmgielnymi ponieważ miejscami nie było widać nawet pasażerów z tyłu. Na parkingu szybkie wiązanie butów oraz ich zmiana a następnie ruszamy do boju. Na zegarku niestety godzina 6:02.
Mariusz ustala godzinę zejścia na dół, zupełnie jak na Mount Evereście. Nie ważne w którym miejscu będziemy się znajdować, o godzinie 13:00 musimy zacząć schodzić. Ruszamy żwawym i dość szybkim krokiem praktycznie bez przerw.


Od około 1300 m śnieg już nas nie opuszcza. Od około 1500 m ślady zaczynają słabnąć i sami zaczynamy przecierać szlak. Idziemy zupełnie inaczej niż wygląda to w lato jednak w zimę tak naprawdę nie ma to większego znaczenia.


Musimy dostać się pod Batyżowiecki Staw. Mozolnie pniemy się do góry co chwilę zapadając się w śniegu. Co jakiś czas zmieniamy prowadzenie a końcową część trasy prowadzi Bartek, który niestety złamał jeden kijek (pierwsze straty). Gdy początkowo pojawiały się jakieś widoki teraz padający śnieg towarzyszy nam nieustannie. Czasami się nasilał a czasami słabł i mieliśmy jakieś widoki.
   Od Stawu idziemy jeszcze wolniej ponieważ przed nami nie było chętnych na zdobycie góry i drogę przecieramy w całości. Ponownie zmieniamy prowadzenie i staramy się iść w bezpiecznych odstępach żeby nie wywołać lawiny.


Widać, że z zachodnich stoków Gerlacha chętnie schodzą lawiny ponieważ mijamy ze 3-4 dość duże lawinki. Na razie warunki nie są najgorsze. Miejscami zauważamy brązowy-pomarańczowo-żółtawy śnieg, który leży poniżej nowej warstwy śniegu. Podobno to zjawisko związane jest z silnym wiatrem i przewianiem piasku znad Afryki, który łączy się ze śniegiem nadając mu taką barwę. Idziemy dzielnie aż do wylotu żlebu, którym będziemy wchodzić. W tym miejscu nie zauważamy delikatnego w miarę płaskiego terenu, który zastaliśmy w sierpniu ubiegłego roku (Mariusz znalazł tu nóż). 
   Od tego momentu praktycznie nawet na chwilę nie idziemy po w miarę płaskiej powierzchni. Tomek prowadzi co krok zapadając się w niekończącym się śniegu. Po około 10-15 metrach bardziej widoczne są skały po których szliśmy w lato. Tomek decyduje się próbować na nie wchodzić i sprawdzić się w lodowej wspinaczce. Dwa czekany miały być decydujące jednak lodu jest za mało i niezbędne jest obejście tego terenu. Na prowadzenie wychodzi Mariusz, który obchodzi trochę skały, żeby śnieg był twardszy. Niestety jest go pełno i ponownie zapadamy się bardziej niż za kolana. W ślimaczym dość tempie dochodzimy do miejsca gdzie musimy trawersować skały i przejść do docelowego żlebu. Nachylenie jest bardzo przyjemne i w takich warunkach musimy założyć raki i uzbroić się w czekany (oprócz Tomka). Zakładanie raków przy nachyleniu grubo ponad 30 stopni oraz trawers po oblodzonych skałach na których znajduje się 10-15 cm śniegu na pewno zapamiętamy. Do wyboru mieliśmy 3 lokalizacje i na pierwszy ogień idzie Bartek. Po kilku próbach na pośrednim przejściu, podciąganiu i stękaniu z delikatnym obsuwaniem rezygnuje. Tomek próbuje najwyższą opcją ale również po chwili oznajmia, że tutaj nie przejdziemy.  Tak łatwo nie rezygnujemy ale w tym miejscu straciliśmy za dużo czasu. Tomek idzie kilka metrów niżej i zaczyna trawersować miejsce gdzie skały mają około 3-4 metrów wysokości a z dołu samo miejsce wygląda bardzo niewinnie. Po udanym przejściu na kolejny ogień idzie Mariusz. Chwila moment i już wyczekują kolejnego uczestnika. Filip nie jest w pełni przekonany co do naszego przejścia. Chwila dyskusji z MU połączona z odpowiednią motywacją (***** wchodź, masz chustę!) powoduje, że bez problemu Filip idzie dalej. Bartek bez historii przechodzi ostatni i również dociera w to bardzo nachylone i pożądane przez nas miejsce. W tym miejscu wszyscy członkowie pamiętają słowa „Każdy radzi sobie sam” i nacieramy do góry.
Kolejny raz jak w teleturnieju prowadzonym przez Zygmunta Chajzera mamy dwie bramki. Droga na wprost prowadzi przez skały, które z dołu wyglądają przyjemnie oraz droga dookoła formacji skalnej a w związku z czym dłuższa. Tomek prowadzi a zaraz za nim idzie Mariusz, który już wie co będzie dalej. Słowa Tomka, „Mariusz, tu chyba nie będzie tak łatwo” są dla nas wszystkich jak ciastko w Mc Donald’s- sama słodycz.


Tomek ze swoimi dwoma czekanami, których wreszcie może sobie poużywać jest bardzo zadowolony a sama droga przypomina krótką lodową wspinaczkę. Mariusz również sprawnie chociaż tylko z jednym czekanem brnie dalej. Stromizna żlebu po formacji skalnej jest jeszcze większa a przed nami najciekawszą część wejścia- „Batyżowiecka Próba”.


W lato samo przejście poszło nam dość sprawie jednak teraz z rakami, czekanami i z dużą ilością śniegu wiedzieliśmy, że będzie gorzej. Idąc do niej Mariusz i Tomek zrzucają trochę zmrożonego śniegu na Filipa i Bartka, którzy walczą na lodowym etapie ale również dzielnie idą do góry. Na próbę naciera Tomasz, który po chwili pokonuje krótszy fragment a zaraz po nim najgorsze. Tutaj wszystko jest w śniegu i w lodzie w związku z tym czekany są niezbędne.


Jednym można się złapać za metalowe elementy, które nie zostały wcześniej zdemontowane przez naszych wspaniałych sąsiadów (Słowaków).  


Chwila akrobacji i etap numer dwa czyli dużo klamer oraz kawałeczek łańcucha o który można zaczepić czekan. Tomek po raz kolejny mówi „ Mariusz nie będzie łatwo”, po chwili dodaje jednak „a może będzie” i już jest na górze. To miejsce ciężko opisać w związku z czym zaprezentujemy film, który ucierpiał ze względu na śnieg który zadomowił się na kamerze.

Trudności jednak będą na pewno widoczne. Mariusz i Tomek stoją już nad próbą w bezpiecznym miejscu i czekaj na Filipa i Bartka. Krótka ich wymiana zdań, zaczunająca się na „K” a kończąca na „ć”, panowie już wiedzą, że bez liny zejście tutaj będzie niemożliwe. Po dłuższej chwili meldujemy się w komplecie a po „atrakcjach” czeka nas jedynie mozolne wejście do góry. Jesteśmy na wysokości około 2250 m a brakuje ponad 400 m w pionie.

 Spoglądając na Batyżowiecki Żleb widzimy, że tutaj nie jest bezpiecznie. Widać nowe lawinki, które nie są duże co oznacza, że najgorsze jeszcze nie zeszło.  

Gerlach prezentuje się pięknie. Kończysta równiez wygląda okazale i widać, że jesteśmy już wysoko.
Niestety jest już późno także wdrapujemy się jeszcze 115 metrów wyżej, Tomek dociera jeszcze kawałek wyżej ale po zapadaniu się po pas wraca do Mariusza.  

 Razem oznajmiają odwrót. Świadomość, że zwyciężył rozsądek powoduje, że złość w związku z porażką przechodzi dość szybko.
   Bardzo powoli i uważanie schodzimy stromym żlebem aż do pierwszych punktów asekuracyjnych „Batyżowieckiej Próby”. Ubieramy się w uprzęże oraz wyciągamy cały sprzęt. Tomek z Bartkiem przypinają się do stałego punktu asekuracyjnego i powoli przygotowują wszystko do zejścia. Tomek schodzi pierwszy a Bartek ostatni. On ma za zadanie asekuracji pozostałych „kubkiem”. Tomek bezpiecznie dociera do podstawy całego progu na którym zamontowane są klamry i wpina się do punktu asekuracyjnego. Drugi schodzi Mariusz i sprawnie dociera do Tomka oraz przekazuje mu dodatkowy karabinek i taśmę a sam schodzi trochę poniżej. 

Następny schodzi Filip i również bezpiecznie dociera na dół. Filip zabrał prawie cały sprzęt od Bartka, który zejdzie asekurowany przez Tomka (kubki mieliśmy dwa). Mariusz musiał jeszcze podejść na chwilę do Tomka i podać mu końcówkę liny. 

Bartek zjeżdża i schodzi nawet poniżej lodowego etapu, lina była długa. Mariusz z Filipem zeszli bardzo sprawnie, pokonali trawers nad skałami i bezpiecznie zjechali metodą „dupozjazdu” do podstawy góry.


Tutaj przepakowanie, odpoczynek i oczekiwanie na Tomka i Bartka, którzy zaraz zejdą. Raki i czekany jeszcze zostawiamy ponieważ wszystko się może zdarzyć.


Dalej pozostaje już podzielenie się sprzętem oraz zejście do bezpiecznego miejsca czyli Batyżowieckiego Stawu stosując tradycyjnie "dupozjazdy". Tutaj dłuższa sesja fotograficzna, ponieważ warunki się poprawiły i pozbycie się całego zimowego ekwipunku oraz odkrycie kolejnej straty czyli przetartych na tyłeczku spodni.






Około 17 zaczynamy schodzić a tutaj nic ciekawego nas nie czeka. Drogę pokonujemy bez zbędnego myślenia żeby jak najszybciej udać się do Małego Cichego. Około 18:30 jesteśmy przy samochodzie i ruszamy do Polski. 
   Pomimo braku sukcesu jesteśmy zadowoleni i bardzo pozytywnie patrzymy na tą wyprawę oraz cały wyjazd. Zrobiliśmy wszystko żeby wejść na górę a z pogodą nigdy nie wygramy. Na pewno nie odpuścimy i już zastanawiamy się nad tym kiedy przeprowadzić trzecią i już mamy nadzieje ostatnią próbę.

9 marca 2016

Bilans wyjazdu

   W związku z powrotem do rzeczywistości musimy podsumować ostatni wyjazd. Niestety nie był on zbyt udany ale walka z żywiołami a w szczególności wiatrem była dla nas kolejną lekcją. Pogoda zdecydowanie nam nie dopisała i wyjazdu nie zaliczymy do tych wybitnych jednak pod względem wrażeń był jednym z lepszych. 
   Nie będziemy teraz zdradzać wszystkich szczegółów ponieważ będzie szczegółowa relacja z wyprawy na Gerlach. Góra się nie poddałą tak jak Nanga Parbat tej zimy jednak na pewno nie odpuścimy. Śniegu było po prostu za dużo a jego mocne opady w poniedziałek skutecznie utrudniły nam zdobycie najważniejszego szczytu. Czasami trzeba wiedzieć kiedy odpuścić i powiedzieć nie. Tym razem nawet TB i MU musieli to zrobić, dwa razy! Bilans wyjazdu to:

Członkowie wyprawy: 4, MU, TB, FP, BB

Powrócili: na szczęscie wszyscy

Szpej i sprzęt: taśmy, HMSy, karabinki, ekspresy, lina 50 m, uprzęże, czekany, raki a przede wszystkim chusty, po raz kolejny zaskoczenie, wszystko wróciło z powrotem.

Największe zaskoczenie: oczywiście chusta, która może służyć jako czekan, raki, lina a w razie potrzeby jako jedzenie.

Największa porażka: niestety nie zdobyliśmy nic istotnego.

Największy sukces: przede wszystkim to racjonalna ocena zagrożenia. Po aktywnym uczestnictwie w wykładach o lawinach oraz po lekturze wielu artykułów o tej tematyce dobrze oceniliśmy zagrożenie. Dodatkowo nasza obecność na ściance oraz umiejętności związane z asekuracą na tym wyjeździe zostały w pełni sprawdzone i takowe posiadamy. Dodatkowy sukces to pokonanie "Batyżowieckiej Próby" w prawdziwych warunkach zimowych.

Zdobyte szczyty: 0!

Najwyższa wysokość: 2365 m npm.

Poniżej przedsmak szczegółowej relacji, która pojawi się pewnie w tym tygodniu. Musimy to sobie wszystko ułożyć w głowie.


Widok na początek wejścia na Gerlach.

"Batyżowiecka Próba"
Już w bezpiecznym miejscu

 Nad Batyżowieckim Stawem


6 marca 2016

Sobotnie zdobycze

   Niestety pomimo planowania wyjazdu oraz wszelkich czynności, które przedsięwzięlismy przed wyprawą, nie ustrzeglismy się  problemów. Wczorajsza wycieczka zakończyła się niestety klapą. Pogoda oszukała nas wszystkich a Słowacy dopełnili dzieła. Przed przyjazdem zdawaliśmy sobie sprawę, że pogoda będzie nienajlepsza jednak wstalismy rano i ruszyliśmy na Słowację do Tatrzańskiej Łomnicy. Zgodnie z zapowiadaną pogodą w Tatry po raz kolejny miał zawitać halny.
   Planowo mieliśmy osiągnąć Skalnate Pleso za pomocą kolejki. Piękne najnowocześniejsze wyciągi tatrzańskie i oczywiście ochrona środowiska po wycięciu kilkunastu hektarów lasu na zboczach drugiej najwyższej góry Tatrach. Oczywiście, wszystko w imię ochrony przyrody. Po szybkiej rozmowie z pracownikiem w kasie, kolejka kursuje normalnie i nie mamy się czego obawiać. Wjechaliśmy w znakomitych nastrojach wspaniałą gondolką na stacje pośrednią. Piękna pogoda i wspaniałe wyglądająca Łomnica.
   Miłe złego początki. Po osiągnięciu stacji wysiadamy i od razu naszym oczom ukazują się ludzie z bardzo zadowolonymi minami. Często słyszymy polskie przekleństwa a później wszyscy czterej aktywnie uczestniczymy w przeklinaniu. Oczywiście kolejka nie kursuje bo i po co. Jedyne co słyszymy od obsługi kolejki to, że "fuka" i ogólnie warunki "fukane". Ludzie jeździliby na nartach a my spokojnie zgodnie z planem wjechalibyśmy na Pleso. Chwila dywagacji  oraz małej dyskusji po 20 minutach zakończona decyzją o zdobywaniu Plesa pieszo nartostradą.
   Niestety 1,5 godziny chodzenia po ostro nachylonym zboczu stoku narciarskiego nie było przyjemne. Kilka kilometrów później jesteśmy na wysokości 1770 m. Jak to na Słowacji restauracja nad Plesem jest zamknięta a wiatr dochodzi do około 120 km/h. Porywy są bardzo przyjemne gdy na twarz leci zmrożony śnieg. Chowamy się w przedsionku i myślimy jak ukarać Słowaków i jaka plaga ma dotknąć ludzi pracujących na dole. Niepoważne zachowanie i oszukiwanie wszystkich turystów. Obok nas wiele niezadowolonych osób , które łączą się z nami w bólu. Postanawiamy kontynuować podróż ale coraz bardziej dochodzi do nas, że jest już późno i że zdobycie Łomnicy nie będzie możliwe.
   Wiatr jest za silny i miejscami kładzie nas na ziemi. Walczymy o życie i każdy oddech. Idziemy jeszcze około kilometra na wysokość 1902 m npm. i na tym kończymy, nie życie lecz nasza wycieczkę. Wracamy nad Pleso z myślą o zjeździe do ciepłej Octavii 1.9 tdi. Sprzęt spisuje się znakomicie lecz wycieczka nie jest przyjemna. Kolejka w dół oczywiście nie kursuje. Pozostaje nasza ulubiona czynność- "dupozjazdek" po nartostradzie. Na początku mamy kilku widzów a później dołączają do nas narciarze. Na szczęście po zjeździe na słabo przygotowanej trasie kończymy wycieczkę. Pozostaje dochodzenie swoich praw w kasie i domaganie się zwrotu pieniędzy za zakupiony bilet.  Po usłyszeniu kilka razy, że nie ma zwrotów za przejazd itd. Tomek przejmuje pałeczkę dowodzenia i wyraża się dość jasno i klarownie- "Jak to nie ma zwrotów". Pani po okazaniu jej  paragonów ulega i otrzymujemy z powrotem nasze 21 euro za każdą osobę. Wielce zadowoleni wracamy do domu.
   Rok temu schodząc z Batyzowieckiego Plesa myśleliśmy, że gorzej nie będzie. Po paru podpisanych ustawach przez notariusza Jaroslawa K. okazuje sie, że może. W poniedziałek będzie lepiej! Poniżej kilka zdjęć z wycieczki oraz link do filmu - Skalnate Pleso
















4 marca 2016

Marcowe dybanie górskie

Zgodnie z planem, już za niecałą godzinę wyruszamy do Małe Ciche. Prognoza pogody nie jest do końca optymistyczna, ponieważ w sobotę zapowiadają halny a w niedzielę opady śniegu, ale czas pokaże...My jesteśmy dobrej myśli. W skład ekipy wchodzą 4 osoby: MU, FP, TB i poznany na ściance wspinaczkowej, także członek warszawskiego klubu wysokogórskiego, Bartek B.. 

Dodatkowo dajemy wam fajną możliwość śledzenia nas online na żywo, podczas naszych wypraw. Jest to technologia, oparta na GPS, dzięki której śledzono poczyniania wspinaczy na Nanga Parbat nie tak dawno temu. Postanowiliśmy wprowadzić ją i przetestować podczas naszej wyprawy. poniżej zamieszczamy link pod którym będzie można nas obserwować, Będzie można to czynić od około godziny 10:00 w sobotę i niedzielę podczas rozpoczynającego się ataku szczytowego. Poniżej link do strony.

3 marca 2016

Nie tylko Tatry

   Otóż nie tylko Tatry znajdują się w kręgu zainteresowań członków naszego zespołu. Ciekawą alternatywą okazał się system górski Ałtaj (centralna Azja, najwyższy szczyt Biełucha 4505 m) a w zasadzie jego niższe części. Góry te odwiedziłem będąc na spływie kajakowy rzeką Biją. Spływ ten rozpoczyna się zwykle na jeziorze Teleckim, które to właśnie otoczone jest przez szczyty średniej wielkości.
   Ponieważ etapy konczyły się w miare wcześnie, wolne popołudnia pozostały na wędrówki.
Przykładowo z osady Czjeljusz można udać się ścieżką leśniczego na pobliski szczyt Kictykul (fonetycznie) o wysokości 2490 m. Niestety wycieczka ta zajmuje zwykle 2 dni (z noclegiem w szopie po drodze), więc przyjemność ta mnie ominęła. Niemniej udalo się zobaczyć kilka pobliskich niższych górek i zdjęcia z wycieczki przedstawiam poniżej.

Zdjęcia wykonał Grzegorz Bernatek (pozdrawiamy)
Autor wpisu: Tomek Berezowski



Widok na ujście rzeki Czulyszman do jeziora Teleckiego. Okoliczne szczyty mają około 1600 m wysokości względem lustra wody.








Widok jak na poprzednim zdjęciu, ale w drugą stronę.


Jezioro Teleckie z góry. Podczas jednej z wycieczek.