24 marca 2017

Nocny Marsz na Orientację "Manewry SKPT"

   Drodzy czytelnicy, w związku z sezonem zimowym i brakiem naszej aktywności ściśle górskiej
przepraszamy za braki jakiejkolwiek aktywności. Począwszy od marca nasza aktywność znacznie się
poprawi i już dla was pierwsza relacja. W następnym tygodniu pojawi się kolejna. Mamy nadzieje, że nam wybaczycie!!!
   W związku z przeprowadzką jednego z naszych towarzyszy górskich razem z rodzina, w piątek 17marca zmierzamy żwawym krokiem ku Warszawie Centralnej. Wsiadamy na bogato do Pendolino i
kierujemy się na północ. Trzy godziny w doborowym towarzystwie Kitka (Anny) oraz serialu Taboo są praktycznie nie odczuwalne. Na stacji Sopot Główny kierujemy się pod górę, w stronę willowej
dzielnicy Sopotu. Tyle o wspaniałym Tomku i jego nowym miejscu zamieszkania, które było bazą
wypadową na naszą wyprawę oraz na lans w Gdańsku.
   Wracając już do samych atrakcji naszego wyjazdu (oczywiście był Monciak, najstarsza na świecie kawiarnia oraz molo) to kolejna wyprawa zaczyna się w miejscu dość znacznie oddalonym od gór
jednak na pewno silnie dotkniętym i zmienionym przez lodowce. Powoduje to, że pomimo iż
wysokości bezwzględne jak i względne nie są imponujące to dominują pagórki oraz różne ciekawe
formy rzeźby terenu (parowy, wąwozy itd.). Po długich obradach przy mocno nawadniającym napoju zwanym potocznie "Wódzitsu" (tlum. Wódka) zdecydowaliśmy się wziąć udział w XIII Nocnym
Marszu na Orientację "Manewry SKPT" w noc 18/19 marca. Poniżej zdjęcie z zebrania.


   Zadanie o tyle wymagające, że kompletnie nie znaliśmy reguł oraz kompletnie nie mieliśmy doświadczenia w tego typu imprezach. W związku z tym Tomek wyselekcjonował dla nas najzacniejszą trasę - "Nie taki wilk straszny jak się go maluje" około 14 km. Skoro trasa  miała być "Mało trudna" to
zgodziliśmy się od razu. Później, już na etapie nocnego marszu okazało się, że słowo "około"
rzeczywiście znaczy "około" czyli około 25-30 % więcej do przejścia.
   Najedzeni  eklerkami, rogalami z białym makiem, różnymi słodyczami oraz kotletem De Volaille,
klopsikami i łososiem z Ikea ruszamy w stronę Żukowa, dokładniej do Skrzeszowa Żukowskiego.
Tam właśnie mieściła się baza naszego marszu, umiejscowiona w szkole podstawowej w hali
gimnastycznej. Meldujemy się na starcie równo 19:54, głodni rywalizacji, walki o medale oraz
nastawieni na jak najszybsze dotarcie do ogniska, które mieściło się w połowie trasy (podobno).
Nasze wyposażenie, które otrzymaliśmy od organizatorów obejmowało trzy mapy, kartę do rejestracji punktów oraz 3 batony dla każdego z uczestników (Ania Kitek, Tomasz oraz  Mariusz). Jak widać poniżej, na początku marszu humor dopisywał.


   Po wyjściu ze szkoły ruszamy szybkim krokiem i ustalamy kierunek marszu. W zasadzie nie można korzystać z telefonów i innych urządzeń w celu nawigowania w związku z tym liczymy na nasze
umiejętności nawigacyjne. Trasa rejestrowana jest jedynie przez zegarek żeby sprawdzić jak nam
poszło. Po krótkim czasie wiemy gdzie musimy iść i gdzie znajduje się pierwszy "lampion". Pogoda
jest beznadziejna i prawie cały czas towarzyszy nam deszcz. Chwilę po tym schodzimy z drogi asfaltowej i idziemy utwardzonym traktem. Poniżej jeszcze widzimy asfalt.


   Na razie czołówki są zbędne i idzie się znakomicie. Trakt bardzo przyjemnie przechodzi w coś co może służyć jako materiał do kąpieli błotnych. Po krótkiej utracie orientacji znajdujemy właściwe
miejsce i szukamy lampionu. Okrąg poszukiwań wynosi około 100 metrów i nie jest to proste zwłaszcza w ciemnościach.
   Od tego momentu dwie czołówki, które posiadamy świecą aż do ukończenia marszu. Sam lampion to kartka w foli z czego połowa jest biała a druga połowa czerwona i przyczepiono go do drzewa
oddalonego kawałek od skrzyżowania trzech dróg. Byliśmy jedną z pierwszych ekip (które wędrowały w czasie rozpoczęcia marszu podobnego do naszego), która go znalazła, ułatwiając przy tym innym jego odnalezienie. Odnalezienie kolejnych punktów,  które znajdowały się przy kulminacji na
przecince, przepuście, grobie Kurt Meyera, drzewie za wąwozem, parkingu leśnym gdzie było ognisko poszło nam dużo łatwiej. Wracając do pogody z owego dnia to po delikatnych opadach deszczu na początku marszu, przemienił się on w śnieżycę. Byliśmy trochę przygotowani na takie warunki jednak po dotarciu do ogniska Mariusz i Ania mieli znacznie przemoczone buty. Poniżej początek choroby wysokogórskiej oraz ognisko.


 Przy wspólnym posiłku składającym się z kiełbasek i dodatków oraz wspaniałej herbaty z samowara zdecydowaliśmy, że w związku z pogodą zdobywamy jeszcze jeden punkt co da nam łącznie 7 z 11
lampionów.
   Tutaj zaczęły się pierwsze trudności i po ognisku dopadły nas problemy związane z wysokością i
aklimatyzacją. Nasze organizmy nie przyzwyczajone do takiej ilości tlenu oraz wysokości zaczęły
walczyć. Od przerwy na ognisko trwającej około 30-45 minut, droga podążała prawie tylko pod górę. Podejście było niczym to na Gerlach i Ania zaczęła podawać pozostałym członkom wyprawy tlen.
Co więcej, niezbędnym okazało się zakładanie stacji, stanowisk oraz punktów asekuracyjnych. Było
to konieczne a dodatkowo niestety choroba wysokogórska zaczęła o sobie dawać znać. Śnieżyca była coraz mocniejsza a parasolka Ani coraz cięższa od śniegu który na niej zalegał. Walczyliśmy dzielnie prawie jak turyści, którzy utknęli na drodze do Morskiego Oka w zeszłych latach. Po zdobyciu
najwyższej kulminacji tamtego dnia 232 m npm. (ognisko znajdowało się na wysokości około 166 m npm.) zaznaczyliśmy siódmy i nasz ostatni lampion kierując się do bazy głównej. Idąc cały czas w
padający śniegu i okropnie zimnym wietrze około 00:15 meldujemy się w szkole. Nasz czas to 3:31
na 13,9 km. Należy jednak wspomnieć, że pominęliśmy 4 punkty, które po szybkim przeliczeniu
dołożyłyby około 4 km drogi i na pewno więcej niż 1,5 godziny. Poniżej mapa z naszej trasy. Link do zarejestrowanej trasy z wyprawy - http://www.movescount.com/pl/moves/move147442679
Link #2 z informacją na oryginalnej mapie, widać tu, który punkt został błędnie odnaleziony: Link


   Po przekazaniu organizatorom naszej karty startowej, uzyskaliśmy informacje, że nasz czas jest
bardzo dobry i w związku z warunkami i tak dobrze ze opuściliśmy tylko 4 punkty. Z otrzymanym od organizatorów kuponem na żurek podążamy ino wartko ku Paniom które już szykują się do
nalewania tego wspaniałego gorącego wywaru. Dodało nam to sił i pozostało jedynie dotarcie do
szlachetnego Sopotu. Po 01:00 docieramy do domu i momentalnie zasypiamy szczęśliwi ze udało się zrealizować cel.
   Podsumowanie naszego pierwszego występu to 21 miejsce na 36 zespołów, głównie w związku
uzyskaniem 360 punktów karnych za pominięcie 4 punktów. Nasz czas był jednym lepszych i gdyby nie pomięcie 4 punktów  to może bilibyśmy się o najniższy stopień na podium. Cała nasza trójka
bardzo poleca tego typu marsze i obowiązkowo w przyszłości spróbujemy raz jeszcze. Na pewno
jednak wcześniej sprawdzimy prognozę pogody.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszamy do komentowania !